Robię prackę na zakończoną już bitwe na digarcie ale temat bardzo mi się spodobał.
Garren i Lodarion uchylili ogromne drewniane wrota i weszli najciszej jak się dało do podłużnej sali podzielonej na nawy rzędami kolumn. Na końcu sali, na ołtarzu ujrzeli to czego szukali. Lodarion nakazał Garrenowi gestem aby skryli się w cieniu bocznej nawy. Szli ostrożnie, a dłonie zaciśnięte mieli na rękojeściach mieczy. Elf czuł wyraźny niepokój i może ta właśnie czujność uratowała mu życie, gdy przed nosem świsnęła mu klinga ogromnego miecza. Mężczyźni odskoczyli i dobyli mieczy, wyskoczyli do środkowej nawy, a wtedy ujrzeli...to. Chociaż trudno to było nazwać człowiekiem jednak nim było, a raczej ludźmi. Byli ze sobą złączeni. Jeden z nich był wielki jak dąb, trzymał w potężnej łapie miecz, a w drugiej tarczę, którą ochraniał drugą postać, małą, zasuszoną, nienaturalnie powykręcaną, ohydną. Garren chciał uderzyć na wroga, jednak zatrzymał się, gdy olbrzym ryknął, odsłonił tarczę ukazując pokurcza mamroczącego coś pod nosem.
- Garren padnij! - zawołał elf i rzucił przeciw zaklęcie.
Byłbym cholernie wdzięczny za wszelkie maziania po pracy, sugestie itd.[ATTACH=CONFIG]82762[/ATTACH]